Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Valygar
Herszt
Dołączył: 05 Paź 2012
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów
Skąd: Jaworzno Płeć: Mężczyzna
|
Wysłany: Pon 12:47, 08 Paź 2012 Temat postu: Historia Wybrzeża Ishtar |
|
|
Valygar: Przybyliscieu winc pywni byścia chcieli usłyszyć jok to sieu stało ży jystyśmy tym czym jystyśmy i dloczygo nazywają nas Brotkomi Wybrzyża. Winc zasiądzcieu i wsłuchajcie się w opowiść mą bo powtorzoć ni byda. Bormon ! dowej no tu kielichy dlo mej broci!
A zaczęło się niewinnie...
Kilkadziesiąt lat temu w górach na terenach brodatej rasy urodził się krasnolud którego niezdecydowani rodzice nie zdążyli nawet nazwać. Szukali dla niego imienia które przyniesie mu w przyszłości chwałę, starali się wzorować na przykładach bohaterów walczących w bitwie podczas najazdu ludzi i orków. Imienia nadać mu nie zdołali, ponieważ pewnego dnia, gdy uradowani wybrali się na przechadzkę do lasu, napadło na nich stado śnieżno-białych wilków, żaden z nich nie przeżył. Ojciec mimo dobrej krzepy i ogromnej siły nie zdołał ich obronić. Podsumowując krasnolud stracił rodziców i nie dostał imienia. Wiadomym jest że zaopiekowali nim się krasnoludy którzy byli dobrymi przyjaciółmi jego rodziców. Oni nie namyślając się długo nadali mu imię ,,Valy". Polegli rodzice byli pewni że Valy urodził się by osiągnąć dużo i robić wielkie rzeczy. Pragnęli by ludzie
mówili o nim jak o herosie. Valy za młodu uczył się fachu kowala mimo że mu się to nie podobało. Było to dla niego zbyt monotonne zajęcie...i nie zbyt dochodowe jak na tamte czasy. Zabierał bogatym i zostawiał sobie. Od dziecka miał jeden cel, być najbogatszym krasnoludem we wiosce. I tak też po paru latach ,,pracy" było. Jego dotychczasowi opiekunowie wyrzucili go z domu mimo iż dzięki niemu żyli w dostatku. Nie pozostało wtedy mu nic jak opuścić ziemie brodatych i ruszyć na głębokie wody.
Mijały miesiące a Valy tułał się po mroźnych górach, nie wiadomo jak zdołał przetrwać w podróży przez ten cały czas, jednak w końcu natrafił na
gromadę jasnych elfów którzy zaopiekowali się wycieńczonym krasnoludem.
Zabrali go do ich rodzimej wioski gdzie kupili mu ubranie
na jego rozmiar, nakarmili go i wręczyli mu pieniądze by ofiarować je Strażniczce Wrót w zamian za przeniesienie. Dotarł do miasta Rune w którym wszystko się zaczęło. Spotkał Krasnoluda imieniem Thurgar którego miał w rzyci jednak powstała między nimi pewna więź. Oboje pragnęli bogactw, elfek i szacunku. Przez pewien czas podróżowali ze sobą
aż do dnia w którym rozgrywał się turniej w siłowaniu się na ręce. Uczestniczących było mnóstwo. Zarówno Valy i Thurgar nie mieli sobie równych. Zostali sami, pojedynek był tak zaciekły że siłowali się ponad 15 minut i żaden z nich nie wygrał. Pojedynek został przerwany przez znudzonych gapiów. Zakończyło się remisem i żaden z nich nie otrzymał nagrody. Rozwścieczone krasnoludy rzuciły się i pobiły Arbitra. Plotka głosi
iż Arbiter ma wybite wszystkie zęby i nie gojące się ślady zębów na rękach. Krasnoludy uznały że nie będą ze sobą podróżować. Tutaj pierwszy raz ich drogi się rozeszły. Valy postanowił wprowadzić zmiany w swoim życiu. Zaczął od imienia. Każdy kto wołał na niego ,,Valy" miał prędzej czy później wybite zęby. Od tej pory nazywał się ,,Valygar". Postanowił założyć własne Bractwo a że zrobił to na wybrzeżu, taką i nazwę ono przybrało. Uważał iż było to doskonałe miejsce na rozpoczęcie działań z uwagi na to że nie daleko było położone miasto Giran w którym mieszkał.
Ostatnio zmieniony przez Valygar dnia Sob 20:35, 13 Paź 2012, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
![](http://picsrv.fora.pl/Solaris/images/spacer.gif) |
|
![](http://picsrv.fora.pl/subSilver/images/spacer.gif) |
Thurgar
Kapitan
Dołączył: 05 Paź 2012
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
|
Wysłany: Sob 18:51, 13 Paź 2012 Temat postu: |
|
|
Hyj kompony! - młody krasnolud wbiegł do karczmy z krzykiem na ustach, potykając się o leżący na ziemi kufel.
- Kurrrrrw - i zarył mordą o ławkę. Krasnoludy pokładły się ze śmiechu, część z nich grzmociło kuflami o stoły rozbryzgując piwo, część niemal się zaszła, a kilku turlało się po podłodze trzymając się za brzuch.
- Jak zwykle szydzą, skurwesyny. - podniósł się powoli, strzelił z karku i otrzepał kaftanik.
- Jok śmisz obrożoć moją motky, synu kmioto i portowej dziwki! - wrzasnął gruby jak beka krasnolud i dopadł do młodego łapiąc go za kaftan. - Jok Ci zoro wypi... - w tej chwili gruby zgiął się w pół, puszczając młodego. Trzeci krasnolud, chudy i zwinny, zasadził mu kopniaka w jajca śmiejąc się szyderczo. Reszta krasnoludów pozrywała się z ław i bluzgając ostro zaczęła się prać. - Ha, ha, ha! Dojcie mi ich tu kuyrwa! - wrzasnął jeden z nich.
- Jok zwykle... - westchnął Thurgar do Valygara, po czym wstał.
- Zowrzeć mordy, pukim dobry! - huknął na nich, lecz bójka wciąż trwała w najlepsze. Zirytowany khazad ruszył w stronę lady barmana po swój topór, który już po chwili był w jego ręku.
- Ostotnio roz mowia! - i zdzielił toporem ławę w pół. Krasnoludy zamarły.
- Ni bydzici nom tu towyrny niszczyć, wypierdoloć skuyrwysyny!
- Spokojnie kapitanie, dajcie coś powiedzić! - Młody przemówił korzystając z okazji.
- No, jydyn mądry si znolozł, godoj! - Thurgar kiwnął głową przyzwalająco
- Chodziewa no na plaże, przypływ jest, ognicho rozpalim, ryby zapieczem. Przywieżli nom także grog i rum. - dodał nieśmiało podkurczając ramiona. Wszystkie mordy ucieszyły się i ruszyły do wyjścia. Khazady co chwila rzucały przekleństwami, jedni dla zasady, drudzy zaś, bo przeszkadzała im ciasnota owej karczmy a trzeci bo zdążyli już zarobić po mordzie. A wszystkich było z dwudziestu, każdy doznał jakiegoś uszczerbku, czy to na ciele, czy to na ubraniu. Thurgar wyrwał topór z podłogi, po czym zwrócił się do barmana - Zrobia Ci jo nowy, ino drwa zołotwiy. - i ruszył do wyjścia.
Był wieczór, fale z impetem uderzały w plażę, niczym szarżująca kawaleria. Księżyc zaś oświetlał całą okolicę rzucając nutkę tajemniczości na towarzystwo przy ognisku.
Thurgar siedział na skrzyni ze swoim potężnym kuflem z czystego złota i rzeźbioną fajką w rękach. Myślami wybiegał daleko stąd, twarz zdobił mu uśmiech - uśmiech wywołany wspomnieniami dawnych chwil. Ubrany był w kubrak z wilczego futra i poprzecierane, krótkie gacie. Z brody splecione miał trzy warkocze, które na wysokości obojczyka spiął złotą zdobioną klamrą tworząc jedną, długą na trzydzieści centymetrów kitkę. Zaś bujne długie białe włosy zaczesywał do tyłu, spinając część z nich na wysokości potylicy w kucyk który zwisał mu do ramion. Reszta włosów swobodnie zwisała mu kawałek za ramiona.
- Kapitanie, a Twoja historia? - zapytał nieśmiało jeden z krasnoludów. Thurgar ocknął się i rzekł:
- Słuchoj no, jokbym wom coło swojo historyje opowiodoł to bysmy musili z tydziań tu sidzić, a po pirwsza ni ma tyla rumu, a po druga ni cholyro mi si ni chycy. Opowiom wom ino jok zdobyłym tom łojbę, dobre? - kilku krasnoludów pokiwało głowami. Wszyscy w zamarciu czekali na opowieść.
Obudziły go liczne krzyki mew. Darły się niesamowicie, zupełnie inaczej niż gdy budził się w swoim pokoiku w portowej tawernie. Powoli otworzył jedno oko, z drugim miał problem. Wymacał więc je paluchem.
- Nu zojybiści. - wyczuł skrzepniętą krew. Wzdychając i stękając niesamowicie, podniósł się i ciągle siedząc przypomniał sobie że strasznie boli go łeb, okrutnie chce mu się lać i jeszcze więcej pić. Thurgar zaczął się rozglądać. Szybkimi ruchami patrzył to tu to tam, ciągle myśląc że to sen.
- Nu foktyczni, zojybiści! - krzyknął uradowany, znajdował się bowiem na puściutkiej fregacie. Pomieściłby z trzydziestu chłopa... - mruknął do siebie, po czym wstał.
- Gdzi my tu momy mostyk... Loć mi si chcy... - i ruszył w jego kierunku. Statek przycumowany był obok ogromnego galeonu w porcie małego miasteczka handlowego. Thurgar stojąc już na mostku rozglądał się po porcie próbując sobie przypomnieć co wczorajszy wieczór. Po zaspokojeniu potrzeby zszedł z mostku i ruszył przez portową aleję. Był ranek, słońce ledwo co wyglądało zza horyzontu. W porcie panowała cisza, wszyscy pozostawali w okowach snu. Thurgar zatrzymał się przed karczmą "Pod Spizganym Piratem"... I doznał oświecenia.
Wściekły po remisie w siłowaniu z Valygarem i braku nagrody, poszedł do karczmy zapić się w trupa. Wziął całe swoje złoto ze sobą, z zamiarem zaciągnięcia się na jakąś łajbę. Zamówił kufel piwa i zaczął się rozglądać za wolnym miejscem. Wszystkie były zajęte oprócz małego stoliczka w kącie, przy którym siedział tajemniczy jegomość odziany w dziwny skórzany pancerz szkarłatnego koloru.
- Te barman, ktu to tom sidzi w konci?
- Aaa, jakiś staruch, ostatnio często tu gości. Lepiej nie zbliżaj się do niego, podejrzany z niego typ. Przesiaduje tu całymi wieczorami, jakby na kogoś czekał. Zapłacił mi nawet trzydzieści sztuk złota za tamten stołek, rozumiesz?! Trzydzieści sztuk złota!
- Dobro dobro, zowrzyj gębe. Lyj mi tu szybku piwo, mosz tu cztyrdziści sztuk złoto, dzisioj jo byda tyn bogoty. - Thurgar odebrał piwo od karczmarza i ruszył w stronę starca. Siadł naprzeciwko niego, gulnął z kufla i zapytał:
- Ktuś Ty, bo no bidoko ni wyglodosz.
- Ciebie zaś nietrudno ocenić. Przychodzisz ubrany jak król, dosiadasz się do mojego stolika jakby nigdy nic, i jeszcze bezczelnie pytasz kim jestem. Podaj swe imię, a poznasz moje, panie arystokracie. - rzekł spokojnie człowiek, wlepiając swoje przenikliwe niebieskie oczy w krasnoluda. Thurgar ujrzawszy, że nie rozmawia z byle przygłupem odpowiedział spokojnie:
- Thurgar. A mui stosunyk do Twoi rosy zowdziczom tylku i wyłuncznie Twoim brotkom - kurwim synom, którzy to juz ni roz i ni dwo mni wystowili.
- Velendir. Co Cię tu sprowadza zatem, Thurgarze? Wybacz mą wścibskość, niewiele czasu na tym świecie mi zostało, uracz starego pirata swoim towarzystwem.
- Włośni wrucom z zowodow gdzi spuscilym wpirydol arbi... Ty czykoj, powidziołyś pirot? Znosz Hurgrota?
- O tak, dobry był z niego pirat... - człowiek zdziwił się, z reguły gdy padło słowo pirat wszyscy zaczynali wymigiwać się od rozmowy.
- Hyrgrot ni żyjo? - krasnolud zdziwił się jeszcze bardziej, Hyrgart był bowiem szanowanym i znanym piratem, ze względu na swoje dokonania.
- Wybacz mą bezpośredniość, jeśli to Twój przyjaci...
- Hyrgort przyjociel? - zarechotał. - Nigdy w zyciou, tyn skurwil ni nodowol si no kopitono, ciagly tylko chloł a całą jygo robote przyjmowołem jo.
Odetchnął z ulgą. - To dobrze. Brakowało tylko, żebym zarobił w ryj od krasnoluda.
- Zaroz możymy to nodrobić - powiedział żartobliwie. Co Ci tu sprowodzo?
- Jestem już stary... Za stary... - westchnął. - Kilka tygodni temu sztorm pozbawił mnie załogi jak i drugiego statku. Szukam odpowiedniej osoby, a Ty wydajesz się całkiem w porządku.
- Przyjdź do rzyczy, storcze. - ponaglił go krasnolud.
- Sprzedam Ci statek. Potrzebuje trochę złota by godnie dożyć swoich dni, morze nie jest już dla mnie. - mówił z opuszczoną głową.
- Wiela? - zapytał zaciekawiony, a w oczach mu zaiskrzyło.
- Marne trzysta sztuk złota. Zapewne widziałeś już statek, powiedzmy, że wyróżnia się na tle innych. To fre...
- Dobro, dobro. Chodź, pokożysz mi jo i moży dobijem torgu. - wstał i kiwnął głową w stronę wyjścia.
Krasnolud zaglądał w każdy zakamarek statku, był w niebo wzięty.
- Biory, pirocie. - odpiął potężną sakwę od pasa i pomerdał nią w powietrzu.
- Ha, wiedziałem, żeś swój chłop. Masz no tu upoważnienie, żeby strażnicy wiedzieli, że od teraz statek jest Twój. - przekazał świstek papieru krasnoludowi. Ten przeczytał co jest nań zapisane i podał mu sakwę.
- W kajucie kapitańskiej jest sporo rumu w skrytce. Chodź, pokażę Ci kilka ciekawych miejsc które przeoczyłeś.
- Dobro, ale późni idziemy si schloć.
Tu by było no tyly, komponi. - Thurgar duszkiem wypił bimber i wytarł brodę zewnętrzną stroną dłoni. - Zoroz pywni zopytoci, jok znow spotkołym Volygoro? Ni byda długo opowiodoł, bo w gybie zoroz si sucho zrobi, a w kufylu pustko.
Rozym z mojo skomplytowono poznij małą załogą, kturo jok wici jyst wpośród nos, ruszyliśmy no brzyg bo zintyrysowolo nos pywno plożo. Widzilimy tom pory chotyk i dym, a głodni bylismy jok som skurwesyn. Hie, hie, si mi zarymowoło! Wybrolimy si moło łudyczko, bo płytko tu było i frygoto by ugrzyzło. Jok tylko si zblizyli my, wyskoczylo no nos z dzisieciu krzypkich khozodów mirząc do nos z kusz. Opuścilimy broń, w końcu pokojowu nostowini byliśmy. Poprowodzili nos do ich Hyrszto...
- Valy? Cu Ty tu kurwa robisz!? - pełen zdziwienia Thurgar zawołał do idącego w jego kierunku krasnoluda.
- Przystońci w nich mirzyć - Valygar take się zdziwił, lecz zachował powagę. Khazady eskortujące Thurgara i jego kompanów opuściły posłusznie kusze. - A Ty jyszczo roz nozwisz mni Volym, a ni zwożojąc no storo znojmość podyrzno Ci gordlo. Od noszygo ostotnigo spotkonio wily si zminiło. Jystym Volygor. Chodzci zo mno.
I tok przybigło noszy ponowny spotkoni. Potym przy byczcy piwo doszlismy do wniosku ży niźly si obłowimy łączoc siły. Jo na morzu, on no londzie. Pokozoł mi małą zatoczky nidolyko Wybrzyżo, gdzi zacumowoć możno było stotyk. Obgodoliśmy pory sprow, jo wrocilym po frygote. Od dzis nozywolismy się Wybrzeżym Ishtar, Wybrzeżem, bo tok Volygor nozywał swoją bondę a Ishtar nosiło nozwy moja frygoto!
Ostatnio zmieniony przez Thurgar dnia Pią 12:37, 21 Gru 2012, w całości zmieniany 6 razy
|
|
Powrót do góry » |
|
![](http://picsrv.fora.pl/Solaris/images/spacer.gif) |
|
|